-
Adwentowe Słońce
Adwent to jeden z moich ulubionych okresów liturgicznych. Jest pełen symboli i przedziwnego światła, kiedy wokół panuje wieczna noc. Wychodzisz ciemno, wracasz ciemno… i czasem zaczynasz wątpić w istnienie dnia. W tym roku do mojego Adwentu dużo światła wniosła „Piosenka o słońcu” Kwiatu Jabłoni.
Więc zostań ze mną, bądź moim słońcem
Które zawsze powraca Dni początkiem i ich końcem Ciemność światłem przeplatajRoraty są jednym z niewielu polskich pobożności ludowych, które budzą mój zachwyt. Liturgia o świcie nie tylko sprawia, że te ciemności przeplatane są światłem, ale też zachęca do tego, by to Jezus był początkiem naszego dnia i od rana nastrajał naszą duszę ku wieczności. W tym roku te poranne pobudki są dla mnie łatwiejsze niż zazwyczaj, bo już od jakiegoś czasu wstaję o 5 rano (tak, dobrze czytasz! 😉 ) Zachęcił mnie do tego filmik Przeciętnego Człowieka, a duchowo potwierdził filmik o. Adama Szustaka, który zupełnie niespodziewanie skomentował czytanie z Księgi Mądrości (Mdr 6, 12-16).
Dziś już nie umiem patrzeć w horyzont
Nie czując, że mi zależy Bo on jednocześnie mi mówi, że wszystko Kiedyś na zawsze się zmieniAdwent to nie czas oczekiwania na 25 grudnia, ale na coś znacznie głębszego. Co roku przygotowujemy się do tego, żeby na nowo odkryć co konkretnie oznacza dla nas wcielenie i jakie ma konsekwencje w naszym osobistym życiu. Gdyby miało to być tylko wspomnieniem wydarzenia narodzin Jezusa w Betlejem sprzed 2000 lat, to niewiele by to było warte. W adwentowym oczekiwaniu mamy natomiast jeszcze jeden wymiar, szczególnie podkreślony w pierwszych dniach tego okresu – oczekiwanie na paruzję. Warto nie tylko przypominać sobie o tym ostatecznym przyjściu Mesjasza, ale może właśnie patrząc na wschodzące na horyzoncie słońce, uświadomić sobie, że jesteśmy tu tylko na chwilę, a gdy wszystko na zawsze się zmieni, będziemy nieustannie w Jego miłującej obecności.
I ja tak jak każdy mam niepokoje
Że w biegu życie przegapię A razem z tobą widzę na nowo Niczego nie tracęDobrze jeśli czas Adwentu będzie dla nas momentem zatrzymania i refleksji, ale dla większości pewnie nie będzie. Domykanie ostatnich spraw przed świętami, przygotowania do wigilii i mnóstwo innych codziennych zadań mogą powodować w nas niepokój i frustrację. Czas znowu przelatuje nam przez palce, mimo że tym razem miało być inaczej. A jednak tak niewiele trzeba, by był to owocny czas – wystarczy zaprosić Boga do całej tej naszej bieganiny i z uśmiechem zaśpiewać Mu: „Razem z Tobą widzę na nowo –
niczego nie tracę”.To jasne jak słońce, bez cienia wątpliwości
Bez cienia wątpliwości Że z tobą mi lepiej, nie umiem już bez ciebie Nie umiem nic bez ciebieBez cienia wątpliwości wiadomo, że z Jezusem lepiej i że bez Niego nic. Może o tym przede wszystkim powinien być Adwent.
-
Dwa filmy, które poruszyły mnie do głębi
Ostatnio w przeciągu trzech dni widziałam dwa filmy, które poruszyły mnie do głębi.
Sound of freedom – film opowiada historię Tima Ballarda, który rzucił swoją pracę jako agent w służbach specjalnych, by wyruszyć do Kolumbii i ratować dzieci przed sprzedażą pedofilom jako niewolnicy seksualni. W moim odczuciu to film, który pokazuje przede wszystkim tragedię dzieci, których życie nieodwracalnie zostaje zniszczone przez ludzi, którzy dopuszczają się jednych z największych zbrodni możliwych. To opowieść o działalności przestępczej, która jest trzecim najlepiej opłacalnym interesem na świecie, zaraz po handlu narkotykami i bronią, ale przede wszystkim opowieść o brawurowych akcjach ratowania najsłabszych. Temat ten jest mi osobiście bliski, bo od kilkunastu lat wspieram Fundację HAART, która zajmuje się pomocą ofiarom handlu ludźmi w Kenii. Od tego czasu słyszałam już setki historii, z których każda powoduje zarazem wzruszenie i ogrom złości. Na szczęście większości ofiar udaje się przywrócić normalne życie i nadzieję! Jeśli chcesz pomóc finansowo, to zapraszam.
Zielona granica – film próbuje przedstawić wydarzenia na granicy polsko-białoruskiej z jesieni 2021, pokazując perspektywę uchodźców, straży granicznej, mieszkańców i aktywistów. W moim odczuciu to film o dramacie każdej osoby, która musi opuścić swój kraj, by szukać schronienia na obczyźnie, ale przede wszystkim o ludzkiej wrażliwości na cierpienie najsłabszych. Film pokazuje wiele prawdziwych historii, które dochodziły do nas tamtej jesieni. To opowieść, która jest dla mnie osobistym wyrzutem sumienia, bo nie zrobiłam nic, by pomóc tym, którzy tak blisko mojego rodzinnego domu na Podlasiu tułają się po lasach i stają się niechcianym towarem przerzucanym wielokrotnie przez granicę. Co jednak gorsze, wielokrotnie przeszłam obojętnie obok kogoś w potrzebie na mojej własnej ulicy i to boli mnie jeszcze bardziej.
Oba filmy mówią o niesamowicie ważnych problemach współczesnego świata, o których nikt z nas nie chce słyszeć, a jednak dzieją się na naszych oczach, poddając w wątpliwość osiągnięcia współczesnej cywilizacji. Bardzo dobrze, że powstały! Mówią o ludziach, którzy niczym nie zasłużyli sobie na tragiczny los jaki ich spotkał, a jednak tracą życie i zdrowie, będąc ofiarami w rękach tych, którzy mają władzę i pieniądze, ale za to za grosz sumienia. Filmy te mówią jednak przede wszystkim o tych, którzy zdecydowali się poświęcić swoje życie żeby ratować innych z bagna – o ich heroizmie i wytrwałości.
Oba filmy mają też swoje zgrzyty. Sound of freedom w sposób bardzo uproszczony i hollywoodzki pokazuje walkę z handlarzami i przemytnikami, ale najbardziej negatywnie oceniam wystąpienie Jima Caviezela, który na końcu filmu mówi o tym jak ważne jest, żeby ludzie zobaczyli ten film. Oczywiście zachęcam jak najbardziej do jego obejrzenia, ale świata nie zmienia się w kinie, tylko po wyjściu z niego. Caviezel mógł choćby zachęcić do wsparcia organizacji założonej przez Tima Ballarda – Operation Underground Railroad, która aktywnie działa na rzecz ratowania dzieci, a jednak zachęca do tego, by kupić komuś bilet do kina i dołożyć się do już stu milionowych zysków filmu. Zielona granica natomiast w mojej opinii osłabia swój przekaz poprzez antyrządowe wstawki i niesprawiedliwe pokazanie strażników granicznych jako nieludzkich i obojętnych na los niewinnych (z jednym wyjątkiem). Życie ma więcej odcieni szarości, ludzie stają przed ogromnymi dylematami moralnymi, a problem migracji jest tak niesamowicie złożony, że wymaga ogromnej ostrożności w opisywaniu. Niestety przez polityczne podziały w Polsce wiele osób filmu nie zobaczy, a szkoda.
Ostatnim kamyczkiem do rozważań o problemach współczesnej cywilizacji w ten weekend był dla mnie światowy dzień migranta i uchodźcy obchodzony w Kościele w ostatnią niedzielę września. Najpierw wysłuchałam pięknego wykładu Rafała Bulowskiego SJ, który przypomniał o tym, że do pomagania nikogo nie można zmuszać, bo miłość dokonuje się w wolności i zachęcił do wrażliwego postawienia się w sytuacji osób, których życie zmusiło do najtrudniejszych decyzji, ale też do uszanowania lęku, który kogoś innego może paraliżować. Potem uczestniczyłam w przepięknej wielokulturowej Mszy, na której bp Krzysztof Zadarko wygłosił poruszające kazanie o tym, że dla Boga nikt nie jest obcy i o tym, że nie można budować poczucia bezpieczeństwa kosztem deptania ludzkiej godności.
Na koniec jeszcze jeden obrazek dopełniający całości. Wczoraj kiedy wyszłam z kina i wróciłam do mojego roweru, uświadomiłam sobie, że jak go tam zostawiałam, to zupełnie zapomniałam wyłączyć lampki. Teraz już nie były zapalone, więc ktoś musiał je za mnie wyłączyć. Spojrzałam na rower stojący obok, który ktoś doparkował w międzyczasie do mojego stojaka – trochę obdarty, z zardzewiałym łańcuchem, z dzwonkiem z napisem „I love my bike”. Pożałowałam, że nie mam przy sobie karteczki, żeby napisać podziękowanie, ale pomyślałam z wdzięcznością: „Ludzie są dobrzy”. Po obu seansach nie mam wątpliwości, że na świecie jest bardzo dużo strasznego bagna, ale nie zmienia to faktu, że dobrych ludzi jest więcej. Nie dajmy sobie odebrać nadziei i zapału do tego, żeby wzrastać w prostej codziennej wrażliwości.
-
Wyzerować świat?
Dziś po raz pierwszy usłyszeliśmy nowy singiel Kwiatu Jabłoni promujący ich trzecią płytę. Piosenka ma tytuł „Od nowa” i snuje przed nami wizję, w której moglibyśmy rozpocząć wszystko od nowa, zapominając o trudnej przeszłości.
Czy mógłby ktoś tak wyzerować świat
Żeby się nic nie stało do wczoraj?
Bez słów co bolą, bez otwartych ran
Żebyśmy się poznali od nowaKtoś mógłby pomyśleć, że tak właśnie będzie wyglądać Niebo. Bóg nareszcie przeniesie nas z tego łez padołu do nowej rzeczywistości, w której zapomnimy o cierpieniu, bólu i krzywdzie nam zadanej. Zaczniemy z czystą kartą i nie będziemy się już mierzyć z naszymi własnymi błędami; przestaniemy pamiętać o słowach, których wielokrotnie wypowiedzieliśmy o jedno za dużo; nie będą nas prześladować trudne wspomnienia. Kusząca wizja? Otóż nie!
Wydaje się, że Jezus prowadzi nas w kierunku zupełnie przeciwnym. Kiedy ukazuje się Apostołom po zmartwychwstaniu nie rozpoznają oni Jego twarzy, choć przecież widzieli go kilka dni wcześniej. Jego wygląd zewnętrzny musiał zatem przemienić się całkowicie. Znakiem rozpoznawczym stają się natomiast Jego… rany. Pokazuje uczniom przebite dłonie, stopy i bok. Czyż to nie szokujące, że ze wszystkich chwil spędzonych na ziemi, Syn Boży postanowił zachować właśnie ślady zbrodni? Czyż to nie oznacza przechowania w wiecznej Boskiej pamięci właśnie bólu i krzywdy? Dlaczego właśnie tak?
Nie wiemy jak będzie wyglądało życie po śmierci, ale możemy być prawie pewni, że pamięć nie zostanie nam wymazana. I to jest bardzo dobra nowina! Nie zapomnimy o tym, co spotkało nas na ziemi, ale zaczniemy na to patrzeć z zupełnie nowej perspektywy, która przepełniona będzie czystą miłością. Wspomnienia przestaną nas boleć, rany przemienią się w blizny i zrozumiemy w pełni to, że nasza historia, choć trudna, była konieczna byśmy stali się tym, kim dzisiaj jesteśmy. Spotkamy wtedy tych, których kochaliśmy, by powspominać dobre czasy, ale spotkamy też naszych krzywdzicieli, by poznać ich motywacje i uwarunkowania, a potem razem z nimi zapłakać.
Odkryciem kopenikańskim było dla mnie swego czasu zrozumienie, że w Niebie nie będę mieć nowej relacji z Bogiem, ale będzie ona kontunuacją tego, co udało nam się zbudować już teraz. Powie mi wtedy: „A pamiętasz jak w ’98…?”, „Pamiętam jak prosiłaś…”, „Pamiętam jak razem płakaliśmy…”, „Pamiętam tę szaloną podóż…” To nie będzie spotkanie z obcym Bogiem, ale ze starym przyjacielem, z którym już wiele przeżyłam. Jaką szkodą byłoby zaczynać wszystko od nowa!
Boże, nie wyzerowuj nam świata, ale naucz nas patrzeć na niego sercem, oczami Twojej Miłości.
-
Poezja uratuje świat
W niedzielę byłam na koncercie Starego Dobrego Małżeństwa. Ostatnio miałam taką okazję jakieś pół życia temu, a czułam się jakby to było wczoraj. Piosenki, których nie słyszałam od początków tego wieku, same się śpiewały – bez trudu wydostawały się z najgłębszych zakamarków zakurzonej pamięci. Czas płynie nieubłaganie, ale czyni czasem tak przedziwne zakręty, jak wąska rzeka wśród szuwarów. Zastanawiasz się jak to możliwe, że właśnie taką wybrała trajektorię i czy nie zaczęła przypadkiem płynąć w odwrotnym kierunku… Wróciły wspomnienia wielu nocy przy ognisku czy świecach, kiedy „czwartą nad ranem” śpiewało się, a jakże, o czwartej nad ranem; czasów kiedy na szóstkę z polskiego wystarczyło zaśpiewać dobrze znaną „Glorię”; niepowtarzalnych chwil słuchania „bieszczadzkich aniołów” w Wetlinie…
Wcale nie chciałabym wracać do tych czasów młodości, ale uświadomiłam sobie, że to kim jestem teraz ukształtowała poezja. Nigdy nie zaczytywałam się w tomikach wierszy, ale jednak słowa napisane przez Stachurę, Bellona, Szymborską, Baczyńskiego, Grechutę czy Miłosza towarzyszyły mi w różnych momentach mojego życia. Nawet jeśli wtedy jej nie rozumiałam, to przenikała do mojego serca, ucząc łagodności, bratestwa, nadziei, optymistycznego spojrzenia na świat i ludzi. Wyrażała niewyrażalne i przez to pozwalała przeżyć to, co jest trudne do nazwania. Mam jakieś nieodparte wrażenie, że świat byłby piękniejszym miejscem gdyby więcej osób czytało poezję…
Nic dziwnego, że Kościół od zawsze modli się psalmami. Poezja z Bożego natchnienia pozwala nam spotkać się z uczuciami, na które często sobie nie pozwalamy (szczególnie wobec Boga) lub usłyszeć coś ważnego w sytuacji, która nas przerasta. Choć psalmy czytamy na każdej Eucharystii, to trudno nie mieć wrażenia, że traktujemy je często jako coś upchniętego między jedno a drugie czytanie i rzadko zwracamy uwagę na jego przesłanie. Na palcach jednej ręki mogłabym policzyć homilie, które właśnie do tej części Liturgii Słowa się odnosiły, a jestem przekonana, że Księga Psalmów ma jeszcze wiele do odkrycia przed nami wszystkimi. Dlatego też stała się ona nieodłączną częścią rekolekcji fotograficznych, które po raz kolejny już za chwilę będę miała okazję prowadzić. Pan Bóg mówi do serca nie tylko przez swoje Słowo, ale też przez cały świat stowrzony, który krzyczy do nas o dobroci Wielkiego Twórcy. Już się nie mogę doczekać!
-
Siła bezsilności
W zeszłym tygodniu udało mi się z powodzeniem zakończyć kolejny rok szkolny. Nikt nie zginął, to jednak sukces. Zakończenie roku to zdecydowanie najprzyjemniejszy dzień w pracy nauczyciela. Słyszy się wtedy same podziękowania, a perspektywa 2 miesięcy bez prowadzenia lekcji (co nie oznacza bez pracy) jest niewątpliwie na tyle optymistyczna, że potrafi przysłonić trud kończącego się roku. Od mojej klasy znowu dostałam absolutnie cudowny prezent – zestaw herbatek w saszetkach, z których każda opatrzona jest dobrym słowem, obrazeczkiem lub miłym życzeniem. Powinno mi wystarczyć do końca wakacji! Nie zabrakło też kubka z chosenowymi rybkami, żebym miała w czym pić 🙂
Nie codziennie jednak w szkole życie tak wygląda. Dominującym uczuciem towarzyszącym tej pracy, przynajmniej w moim wypadku, jest bezsilność. Nie wiesz jak wytłumaczyć, żeby zrozumieli; nie wiesz jak zmotywować, żeby im się chciało; nie wiesz jak ocenić, żeby było naprawdę, a nie tylko pozornie sprawiedliwie. Wielokrotnie Twoje działania są kontrskuteczne, musisz ponosić konsekwencje nie swoich decyji i czasem walczyć z systemem, który bywa opresyjny dla wszystkich. Oczywiście zdarzają się też momenty satysfakcjonujące – iskierki w oczach młodego człowieka, który napisał swój pierwszy program i działa (!); wycieczka, z której wszyscy są zadowoleni; pomysł na lekcję, który sprawił, że klasa nie ma ochoty wyjść z sali. Te momenty to jednak zwykle tylko światełka w ciemności. Nie piszę tego, żeby narzekać, czy udowadniać, że nauczyciele mają najgorzej. Każdy ma swoje wyzwania i bardzo nie chciałabym ich porównywać. Piszę po prostu o tym jak ja to przeżywam. Zresztą mając możliwość powrotu do pracy w IT czy korpo, podjęłam bardzo świadomą decyzję, że wolę bezsilność w szkole niż poczucie bezcelowości w biznesie.
Duchowo patrząc, taka pozycja bezsilności wydaje się być jedną z najlepszych z możliwych. Św. Paweł mówi, że chlubić się może tylko ze swoich słabości, bo wtedy objawia się Chrystus, który w nim żyje. Pasmo sukcesów, nawet pobożnych i ewangelizacyjnych, może być dla nas niebezpieczne, jeśli choć na chwilę zapomnimy, że to nie naszą mocą dane jest nam czynić cuda, ale tylko i wyłącznie mocą Ducha Świętego. Staram się więc patrzeć na zmagania szkolne w duchu wdzięczności. Czasami chciałoby się zrobić tak wiele, a możemy sprawy powierzać jedynie Bogu. Owoców tego możemy nigdy nie zobaczyć, ale jestem przekonana, że one są. On nas przecież nie porzuca w naszej bezsilności.
Ja właśnie dotarłam do Falenicy na dwutygodniową przygodę prowadzenia rekolekcji. To miejsce, w którym dużo łatwiej powierzać swoją pracę Bożej Opatrzności, bo to co najważniejsze dzieje się w bezpośredniej relacji Stwórcy ze stworzeniem, a my w dużej mierze jesteśmy tylko świadkami tego cudu. Tu jest mnóstwo przestrzeni na przesiąkanie Bożym Słowem, spacery po lesie, czas z Nim i dla Niego. Całkiem o szkole zapomnieć się jednak nie da. Będę powierzać Duchowi Świętemu też moich uczniów. Pięknych wakacji!
-
Jarzmo dobre i łagodne
Wpatrujemy się dzisiaj w Serce Jezusa. Chcemy tak jak On czuć, decydować, patrzeć na świat. W tym roku towarzyszy nam Słowo z Ewangelii wg św. Mateusza (Mt 11,25-30) o Sercu cichym i pokornym. Jezus mówi w nim również o jarzmie i to ostatnie zdanie mnie zatrzymało.
Dla mieszczucha takiego jak ja, jarzmo (ζυγον) nie jest słowem dobrze znanym. Rozumiem, że narzędzie to służy do tego, żeby zwierzęta pociągowe skierować na właściwą drogę, by nie schodziły gdzieś na boki. Może być też kojarzone z jakąś niewolą, poddaniem się komuś. Jezus zachęca nas do tego, żebyśmy wzięli to jarzmo na siebie, czyli dali się poprowadzić w tym zaprzęgu, dzięki któremu będziemy bardziej skupieni na tym co ważne, a nie rozpraszali się na boki i szli opłotkami przez krzaki (czyż to nie jest to, co jest nam dziś baaaaardzo potrzebne?). Nie jest to oczywiście proces przyjemny, ale może za to być bardzo owocny i prowadzący do pełni życia. Bardzo kojarzy mi się z innym słowem, któremu powinniśmy poświęcić chyba więcej uwagi: ascezą. Zdaje się, że niesłusznie ma ono dla nas konotacje masochistyczne i kojarzy się z całkowitym zaniedbaniem własnych potrzeb. Tymczasem praktyka samodyscypliny i wkładanie własnego wysiłku w ćwiczenia duchowe są konieczne dla naszego rozwoju, nawet jeśli oczywistym jest, że zbawieni jesteśmy przez łaskę, a nie zbieraniu punktów za przekraczanie siebie. Jedno drugiego nie wyklucza, choć niektórzy tak sprawy przedstawiają. Dzisiaj Jezus zachęca do wzięcia tego jarzma na siebie i obiecuje, że będzie z tego wiele dobrego.
W znanym nam polskim tłumaczeniu owo jarzmo ma być nazwane przez Jezusa słodkim. Jako, że słodkie mogą być zarówno lody waniliowe jak i kotki w internecie, postanowiłam sprawdzić, czy rzeczywiście o coś w tym rodzaju może chodzić. Otóż pierwszymi tłumaczeniami słowa χρηστος są: dobry, życzliwy, szlachetny i łagodny. Każde z tych znaczeń otwiera całe uniwersum interpretacji, więc skupię się na dwóch, które mnie na dziś najbardziej inspirują.
Dobre jarzmo to takie, które może nie będzie przyjemne, ale jednak przyniesie konkretne dobre owoce. Powinno być najbardziej oczywistym, że to, co proponuje Bóg, jest dobre (w końcu to Jego natura i nie umiałby inaczej!), a jednak mam wrażenie, że czasami wydaje nam się to najbardziej podejrzane. Trochę jak w znanym powiedzeniu Ronalda Reagana: „Jeżeli państwo chce twojego dobra, musisz owo dobro dobrze schować”. Czy przypadkiem nie mamy takich samych skojarzeń odnośnie Boga? Może na poziomie rozumu zdajemy sobie sprawę, że Bóg chce naszego dobra, ale uczucia podpowiadają nam odwrotnie – że chce nam coś odebrać i żąda ofiary. Może warto dzisiaj przemodlić te skojarzenia i przypomnieć sobie tę najważniejszą prawdę o Bożej Miłości i Dobroci.
Jarzmo może być również łagodne i ta interpretacja bardzo współgra z kolejnym zdaniem mówiącym o tym, że brzemię (dokładnie ciężar – φορτιον) jest lekkie (ελαφρον). Jezus wyraźnie mówi o tym, że nie zabierze nam naszych ciężarów, ale jeszcze ich nam dołoży. Paradoksalnie jednak okażą się one lekkie i to jest bardzo dobra nowina. Z pewnością jest to moim doświadczeniem, że jeśli podejmuję się trudnych działań ze względu na natchnienie od Ducha Świętego, to łaski z tym związane przewyższają wszelkie moje oczekiwania. Przyjęcie decyzji, z którymi się nie zgadzamy może mieć wymiar lekkości, jeśli mamy zaufanie, że Bóg nas prowadzi. Cierpienie możemy przeżywać z pokojem serca, jeśli ofiarujemy je w czyjejś intencji. Rezygnacja z naszych pragnień może być szczęściem, jeśli robimy to w imię większej miłości.
Słowo χρηστος występuje w Ewangeliach jeszcze w wersecie Łk 6,35: „Wy natomiast miłujcie waszych nieprzyjaciół, czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając. A wasza nagroda będzie wielka, i będziecie synami Najwyższego; ponieważ On jest dobry (χρηστος ) dla niewdzięcznych i złych.” Skoro Bóg jest łagodny i dobry nawet dla tych, którzy są najdalej od Niego, to tym bardziej zachęta, by być takimi jak On dla siebie i innych, wpatrując się w Jego Miłujące Serce, a obietnicą na dziś jest to, że nasze jarzma też takimi będą dla nas.
p.s. Ikona by niezrównany Przemek Wysogląd SJ ❤️
-
Anioły czy Demony?
Dzisiaj wspominamy Archaniołów – Michała, Gabriela i Rafała. To sama śmietanka wśród anielskiej świty, ale przecież aniołów jest więcej, są wszędzie i codziennie pomagają nam toczyć nasze mniejsze i większe walki życiowe. Dokładnie 10 lat temu w tym dniu przekraczałam progi klasztorne i choć w międzyczasie moje życie potoczyło się inną drogą, to aniołowie nadal mi towarzyszą w szczególny sposób. Archanioł Gabriel, którego imię oznacza Bóg jest mocą, to posłaniec, przekazujący najważniejsze Boże plany podczas zwiastowania Maryi i Zachariaszowi. Wierzę, że i do mnie powróci któregoś dnia, by pokazać mi kolejny krok. Przez lata gromadziłam podobizny Boskich posłańców, które mi o ich opiece przypominały, jednak przy jednej z kolejnych przeprowadzek postanowiłam zostawić je we wspaniałej kawiarence „Pod aniołem” przy parafii św. Stanisława Kostki w Gdyni. Można je tam teraz podziwiać. Kto z Trójmiasta, polecam! 🙂
Wydaje mi się, że na co dzień rzadko pamiętamy o Archaniołach, choć od reguły jest jeden wyjątek, który niestety zupełnie mnie nie cieszy. Modlitwa do Archanioła Michała, którego imię oznacza Któż jak Bóg, wydaje się temu imieniu przeczyć. Wyszła spod pióra papieża Leona XIII i powstała na bazie lęków i wiary w słowa samego ojca kłamstwa: „Szatan przechwalał się w ten mniej więcej sposób: choć Jezus powiedział, że bramy piekielne nie przemogą Kościoła, to on mógłby go zniszczyć, gdyby tylko miał trochę czasu i mocy – w 75 do 100 lat”. Naprawdę chcemy zaufać takiemu zdaniu? Z roku na rok ta modlitwa wydaje się zataczać coraz szersze kręgi i z trudem znajduję parafie w Polsce, gdzie nie zagościła jeszcze jako stały punkt Mszy Świętej tuż przed błogosławieństwem. Powrót do tej przedsoborowej tradycji wciąż mnie dziwi i niepokoi. Ileś razy pisałam już o tym, że osobiście nie lubię tej modlitwy, proponowałam też swoją własną wersję, która według mnie lepiej oddaje właściwe proporcje dobra i zła. Dzisiaj jednak myślę, że trzeba powiedzieć bardziej stanowczo: modlitwa do Michała Archanioła robi złą robotę w Kościele i uważam, że trzeba odwrócić trendy i pozbyć się jej z naszej liturgii. Osobiście po prostu przestałam ją odmawiać. W czasie kiedy odmawiają ją inni, przypominam sobie jak wiele dobra jest w świecie i nabieram sił, by umieć to dobro wraz z aniołami w świecie szerzyć.
Jakiś czas temu na kazaniu usłyszałam o ciekawej tradycji dominikańskiej. Podobno na obłóczynach młodym klerykom mówi się, że od teraz mają być w świecie jak pszczoły. Pszczoła lecąc nad łąką zawsze odnajdzie kwiat, w przeciwieństwie do muchy – ona lecąc nad polem zawsze znajdzie… sami wiecie co. W naszym życiu duchowym albo skupimy się na szukaniu Boga we wszystkim albo wszędzie będziemy szukali zła i demonów. Coś zawsze będzie miało wyższy priorytet. Kościół powołany jest do tego, żeby w zepsutym, upadłym świecie szukać choćby najmniejszych oznak dobra, a tymczasem wydaje się, że coraz więcej uwagi poświęcamy szatanowi.
Zawsze w takim momencie refleksji słyszę sakramentalne: „szatan właśnie chce żebyśmy uznali, że go nie ma”. Owszem, to jedna strona medalu – nie możemy zapomnieć o swojej kruchości i pełni pychy uznać, że jesteśmy odporni na wszelkie pokusy. Szatan istnieje i oczywiście bardzo chce, żebyśmy poszli za jego podszeptami. Równie jednak niebezpieczne są tendencje odwrotne, czyli sugestie, że szatan jest tak potężny, że powinniśmy się go bać. Ta druga herezja zaprzecza bardzo ważnym prawdom wiary, które zapewniają nas o tym, że zło zostało pokonane na krzyżu, ostatnie słowo należy zawsze do Boga i to On ma pełną władzę nad stworzeniami (nad upadłymi aniołami również!!). Tajemnicą jest cały czas dla nas to, że Bóg dopuszcza zło i cierpienie, ale nie ma równości sił zła i dobra we wszechświecie! Dobro już zwyciężyło, a szatan może nas teraz już tylko straszyć. Stąd tyle razy w Biblii czytamy słowa: „nie lękaj się”, byśmy temu lękowi nie ulegali. Archanioł Rafał, którego imię oznacza Bóg uzdrawia i którego znamy jako tego, który towarzyszył w misji młodego Tobiasza, może nam pomagać w uzdrowieniu naszego patrzenia na świat, byśmy zaczęli widzieć dobro.
Dlaczego więc uważam, że modlitwa do św. Michała Archanioła może zrobić nam krzywdę? Bo wychodząc z Mszy Świętej zamiast być jak pszczoła i dostrzegać wszędzie odblaski Bożej miłości, szukamy szatana i innych duchów złych, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą. A to naprawdę nie jest właściwa perspektywa.
-
Nic już nie jest takie samo
Jedną z moich ulubionych scen z serialu The Chosen (no dobra, muszę przyznać, że co druga jest ulubiona 😉 ), jest scena przedstawiająca cud w Kanie Galilejskiej. W serialu pokazane jest jak w czasie kiedy Jezus dokonuje swojego pierwszego cudu przemiany wody w wino, Tadeusz tłumaczy czym różni się sztuka pracy w żelazie od pracy w kamieniu. Kowal, gdy uzna, że coś nie podoba mu się w wykonywanej podkowie, może włożyć ją z powrotem do ognia i znowu ma pełną wolność w nadaniu mu odpowiedniego kształtu. Inaczej jest z kamieniem. Gdy wykonasz pierwsze nacięcie w kamieniu, nie ma już odwrotu. Prowadzi Cię to do serii decyzji, kolejnych ruchów dłuta i ostatecznie nic już nie będzie takie samo.
Z jednej strony w naszym życiu pojawią się kolejne okazje i zwroty, nigdy nie jest za późno na zmianę. W księdze Jeremiasza Bóg sam o sobie mówi, że jest jak garncarz – cały czas się rozwijamy i On nasze życie może ulepić na nowo. Są jednak takie momenty, które odciskają trwałe piętno na naszej duszy i jednym z nich dla wielu osób są rekolekcje ignacjańskie. Kilka dni milczenia w Bożej obecności sprawia, że Bóg powoli nacina kamień naszego serca. To nie znaczy, że nie będziemy wracać do starych błędów, a nasze życie będzie odtąd pasmem sukcesów i nieustannego duchowego wzrostu, ale jednak czujemy, że od tego momentu nic nie będzie już takie samo.
Wielką łaską jest dla mnie to, że mogłam we wspomnienie św. Ignacego zakończyć kolejną edycję rekolekcji fotograficznych. Nie są one co prawda stricte rekolekcjami ignacjańskimi, ale przyświeca im duch szukania i znajdowania Boga we wszystkim, a przez swoją kreatywną formę pozwalają pokonać długą drogę z głowy do serca i uczą patrzeć na rzeczywistość oczami Jezusa. Aparat na tych rekolekcjach staje się narzędziem odkrywania znaków Jego obecności i schodzenia w głąb siebie. To wielki zaszczyt być świadkiem tego jak Bóg precyzyjne operuje dłutem i przemienia zwykłą wodę ludzkiego doświadczenia w najlepsze wino wypełnione Bożą Miłością. Dzisiaj z całą ignacjańską rodziną świętowałam tego, który pierwszy pozwolił się ukształtować Duchowi na drodze Ćwiczeń Duchowych i z wdzięcznością patrzę na moją własną drogę rekolekcyjną. Wino też było 😉
-
Noc jak dzień zajaśnieje
W pierwszym dniu stworzenia Bóg oddzielił dzień od nocy. Światłość zajaśniała pośród ciemności i odtąd już wszystko co mroczne zostało przeniknięte przez blask Najwyższego. Ostatnio świat obiegły zdjęcia z teleskopu Webba i budzą zachwyt nie tylko tych, którzy rozumieją jak wielki krok dla astronomii został postawiony, ale też dla tych, którzy po prostu wrażliwi są na piękno. To, co mnie w nich zachwyca, to właśnie jasność, która sprawia, że odległy kosmos nie jest już czarną plamą z nielicznymi małymi światełkami, ale malowniczym pejzażem rozświetlonym milionem barw.
Ostatnio w ramach pokuty dostałam modlitwę psalmem 139. Zazwyczaj zatrzymywałam się na jego początku i tkaniu przez Boga naszych istnień, ale tym razem zwróciłam uwagę właśnie na wersety o ciemności.
„Sama ciemność nie będzie ciemna dla Ciebie, a noc jak dzień zajaśnieje: mrok jest dla Ciebie jak światło.”
Uświadomiłam sobie nagle, że noc i dzień wcale ze sobą nie walczą. Tam, gdzie pojawia się światło, tam ciemność momentalnie ustępuje miejsca, bo przecież ciemność tak naprawdę nie istnieje – jest brakiem światła, tak jak zimno jest brakiem ciepła, zło jest brakiem dobra, a śmierć brakiem życia. Może więc nie warto zajmować się tym co nie istnieje, by nasze siły wykorzystać na pielęgnowanie tego, co prawdziwe?
Mam w tym tygodniu przyjemność towarzyszyć pięknym ludziom w pięknej drodze duchowej. To rodzice z małymi dziećmi, którzy postanowili w wakacje dać przestrzeń Panu Bogu na rekolekcjach ignacjańskich dla rodzin i widać tego niesamowite owoce. W malowniczych Gorcach, w małej prowizorycznej kapliczce, wśród (czasami) krzyków dzieci, które nie chcą położyć się spać, na ołtarzu przez 2h czeka Pan Jezus w Najświętszym Sakramencie. Stoi pośród dziesiątek małych tealightów, które swoimi światełkami podkreślają Jego Światło. Można przy Nim odpocząć, ogrzać się, przytulić do Jego Serca. Choćby była ciemna noc, tam jest zawsze jasno jak w samo południe.
-
Pan Bóg nie ma wakacji
„Nie ma wakacji od Pana Boga”. Musiałam kilkukrotnie w swoim życiu usłyszeć te słowa, bo nadal powodują we mnie jakieś dziwne uczucia. To zdanie miało być ostrzeżeniem. Miało sprawić, że nie przyjdzie mi do głowy opuszczenie się w religijnych praktykach, mimo, że od wszystkiego innego przysługiwał zasłużony odpoczynek. Bóg, od którego nie ma wakacji, to tyran, przed którym nie ma ucieczki, który wszędzie mnie znajdzie i skrzętnie wyliczy każdą opuszczoną Mszę i modlitwę. To bóg, który ciągle kontroluje i nie daje ani chwili wytchnienia. Trzeba przed nim być doskonałym, zawsze przygotowanym i nienagannym. Jakie to szczęście, że ten bóg nie istnieje!
Dzisiaj wiem, że jest dokładnie odwrotnie. To Pan Bóg nigdy nie ma ode mnie wakacji. Zawsze jest obok, bez względu na to czy o Nim myślę, czy Go wychwalam, czy grzeszę, czy się bawię, czy się modlę, czy pracuję, czy odpoczywam… On zawsze kocha mnie dokładnie tak samo i jak najlepszy rodzic czuwa całą dobę, żebym nie zrobiła sobie krzywdy. Czasem tęskni za wspólnymi chwilami, czasem z żalem patrzy jak podejmuję niewłaściwe decyzje, ale do niczego nie zmusza. Zaprasza w wolności do pełni życia.
W tym roku, planując wakacje (i przedwakacje) nie zastosowałam się do jednej z najważniejszych reguł, którą sama powtarzałam, prowadząc kilkanaście lat temu szkolenia z zarządzania czasem: nie sztuką jest zaplanować co będę robić, ale zaplanować odpowiednie przestrzenie pomiędzy. Mój plan, w zasadzie od początku czerwca, jest jednym wielkim maratonem, gdzie między jednym wyjazdem a drugim mam często pół dnia na zrobienie prania i przepakowanie się. Gorzej jak okazuje się, że samolot spóźnia się o 1,5h, a w domu nie ma wody, bo właśnie remontują piony… Tym bardziej nie ma kiedy o tym wszystkim napisać i, co ważniejsze, pozwolić, by wszystkie wydarzenia ułożyły się w sercu i po głębszej refleksji wydały odpowiednie owoce. Przez ostatnie 4 tygodnie zdążyłam już zdać kilka egzaminów, zakończyć rok szkolny, być w Danii, w Irlandii, w Trójmieście, w Białymstoku i współprowadzić skupienie weekendowe w Falenicy. Nie zdążyłam natomiast usiąść spokojnie z Jezusem i pokontemplować, zachwycić się życiem, popatrzeć w niebo, nie myśleć o niczym, po prostu być… Kolejne wyjazdy (skądinąd fantastyczne!) jeszcze przede mną i w całym pośpiechu wakacyjnym chcę się przede wszystkim ucieszyć, że bez względu na wszystko, On jest i nie zrobił sobie ode mnie wakacji.