• Tu i teraz

    Wyzerować świat?

    Dziś po raz pierwszy usłyszeliśmy nowy singiel Kwiatu Jabłoni promujący ich trzecią płytę. Piosenka ma tytuł „Od nowa” i snuje przed nami wizję, w której moglibyśmy rozpocząć wszystko od nowa, zapominając o trudnej przeszłości.

    Czy mógłby ktoś tak wyzerować świat
    Żeby się nic nie stało do wczoraj?
    Bez słów co bolą, bez otwartych ran
    Żebyśmy się poznali od nowa

    Ktoś mógłby pomyśleć, że tak właśnie będzie wyglądać Niebo. Bóg nareszcie przeniesie nas z tego łez padołu do nowej rzeczywistości, w której zapomnimy o cierpieniu, bólu i krzywdzie nam zadanej. Zaczniemy z czystą kartą i nie będziemy się już mierzyć z naszymi własnymi błędami; przestaniemy pamiętać o słowach, których wielokrotnie wypowiedzieliśmy o jedno za dużo; nie będą nas prześladować trudne wspomnienia.  Kusząca wizja? Otóż nie!

    Wydaje się, że Jezus prowadzi nas w kierunku zupełnie przeciwnym. Kiedy ukazuje się Apostołom po zmartwychwstaniu nie rozpoznają oni Jego twarzy, choć przecież widzieli go kilka dni wcześniej. Jego wygląd zewnętrzny musiał zatem przemienić się całkowicie. Znakiem rozpoznawczym stają się natomiast Jego… rany. Pokazuje uczniom przebite dłonie, stopy i bok. Czyż to nie szokujące, że ze wszystkich chwil spędzonych na ziemi, Syn Boży postanowił zachować właśnie ślady zbrodni? Czyż to nie oznacza przechowania w wiecznej Boskiej pamięci właśnie bólu i krzywdy? Dlaczego właśnie tak?

    Nie wiemy jak będzie wyglądało życie po śmierci, ale możemy być prawie pewni, że pamięć nie zostanie nam wymazana. I to jest bardzo dobra nowina! Nie zapomnimy o tym, co spotkało nas na ziemi, ale zaczniemy na to patrzeć z zupełnie nowej perspektywy, która przepełniona będzie czystą miłością. Wspomnienia przestaną nas boleć, rany przemienią się w blizny i zrozumiemy w pełni to, że nasza historia, choć trudna, była konieczna byśmy stali się tym, kim dzisiaj jesteśmy. Spotkamy wtedy tych, których kochaliśmy, by powspominać dobre czasy, ale spotkamy też naszych krzywdzicieli, by poznać ich motywacje i uwarunkowania, a potem razem z nimi zapłakać.

    Odkryciem kopenikańskim było dla mnie swego czasu zrozumienie, że w Niebie nie będę mieć nowej relacji z Bogiem, ale będzie ona kontunuacją tego, co udało nam się zbudować już teraz. Powie mi wtedy: „A pamiętasz jak w ’98…?”, „Pamiętam jak prosiłaś…”, „Pamiętam jak razem płakaliśmy…”, „Pamiętam tę szaloną podóż…” To nie będzie spotkanie z obcym Bogiem, ale ze starym przyjacielem, z którym już wiele przeżyłam. Jaką szkodą byłoby zaczynać wszystko od nowa!

    Boże, nie wyzerowuj nam świata, ale naucz nas patrzeć na niego sercem, oczami Twojej Miłości.

     

  • Tu i teraz

    Poezja uratuje świat

    W niedzielę byłam na koncercie Starego Dobrego Małżeństwa. Ostatnio miałam taką okazję jakieś pół życia temu, a czułam się jakby to było wczoraj. Piosenki, których nie słyszałam od początków tego wieku, same się śpiewały – bez trudu wydostawały się z najgłębszych zakamarków zakurzonej pamięci. Czas płynie nieubłaganie, ale czyni czasem tak przedziwne zakręty, jak wąska rzeka wśród szuwarów. Zastanawiasz się jak to możliwe, że właśnie taką wybrała trajektorię i czy nie zaczęła przypadkiem płynąć w odwrotnym kierunku… Wróciły wspomnienia wielu nocy przy ognisku czy świecach, kiedy „czwartą nad ranem” śpiewało się, a jakże, o czwartej nad ranem; czasów kiedy na szóstkę z polskiego wystarczyło zaśpiewać dobrze znaną „Glorię”; niepowtarzalnych chwil słuchania „bieszczadzkich aniołów” w Wetlinie…

    Wcale nie chciałabym wracać do tych czasów młodości, ale uświadomiłam sobie, że to kim jestem teraz ukształtowała poezja. Nigdy nie zaczytywałam się w tomikach wierszy, ale jednak słowa napisane przez Stachurę, Bellona, Szymborską, Baczyńskiego, Grechutę czy Miłosza towarzyszyły mi w różnych momentach mojego życia. Nawet jeśli wtedy jej nie rozumiałam, to przenikała do mojego serca, ucząc łagodności, bratestwa, nadziei, optymistycznego spojrzenia na świat i ludzi. Wyrażała niewyrażalne i przez to pozwalała przeżyć to, co jest trudne do nazwania. Mam jakieś nieodparte wrażenie, że świat byłby piękniejszym miejscem gdyby więcej osób czytało poezję…

    Nic dziwnego, że Kościół od zawsze modli się psalmami. Poezja z Bożego natchnienia pozwala nam spotkać się z uczuciami, na które często sobie nie pozwalamy (szczególnie wobec Boga) lub usłyszeć coś ważnego w sytuacji, która nas przerasta. Choć psalmy czytamy na każdej Eucharystii, to trudno nie mieć wrażenia, że traktujemy je często jako coś upchniętego między jedno a drugie czytanie i rzadko zwracamy uwagę na jego przesłanie. Na palcach jednej ręki mogłabym policzyć homilie, które właśnie do tej części Liturgii Słowa się odnosiły, a jestem przekonana, że Księga Psalmów ma jeszcze wiele do odkrycia przed nami wszystkimi. Dlatego też stała się ona nieodłączną częścią rekolekcji fotograficznych, które po raz kolejny już za chwilę będę miała okazję prowadzić. Pan Bóg mówi do serca nie tylko przez swoje Słowo, ale też przez cały świat stowrzony, który krzyczy do nas o dobroci Wielkiego Twórcy. Już się nie mogę doczekać!

  • Tu i teraz

    Siła bezsilności

    W zeszłym tygodniu udało mi się z powodzeniem zakończyć kolejny rok szkolny. Nikt nie zginął, to jednak sukces. Zakończenie roku to zdecydowanie najprzyjemniejszy dzień w pracy nauczyciela. Słyszy się wtedy same podziękowania, a perspektywa 2 miesięcy bez prowadzenia lekcji (co nie oznacza bez pracy) jest niewątpliwie na tyle optymistyczna, że potrafi przysłonić trud kończącego się roku. Od mojej klasy znowu dostałam absolutnie cudowny prezent – zestaw herbatek w saszetkach, z których każda opatrzona jest dobrym słowem, obrazeczkiem lub miłym życzeniem. Powinno mi wystarczyć do końca wakacji! Nie zabrakło też kubka z chosenowymi rybkami, żebym miała w czym pić 🙂

    Nie codziennie jednak w szkole życie tak wygląda. Dominującym uczuciem towarzyszącym tej pracy, przynajmniej w moim wypadku, jest bezsilność. Nie wiesz jak wytłumaczyć, żeby zrozumieli; nie wiesz jak zmotywować, żeby im się chciało; nie wiesz jak ocenić, żeby było naprawdę, a nie tylko pozornie sprawiedliwie. Wielokrotnie Twoje działania są kontrskuteczne, musisz ponosić konsekwencje nie swoich decyji i czasem walczyć z systemem, który bywa opresyjny dla wszystkich. Oczywiście zdarzają się też momenty satysfakcjonujące – iskierki w oczach młodego człowieka, który napisał swój pierwszy program i działa (!); wycieczka, z której wszyscy są zadowoleni; pomysł na lekcję, który sprawił, że klasa nie ma ochoty wyjść z sali. Te momenty to jednak zwykle tylko światełka w ciemności. Nie piszę tego, żeby narzekać, czy udowadniać, że nauczyciele mają najgorzej. Każdy ma swoje wyzwania i bardzo nie chciałabym ich porównywać. Piszę po prostu o tym jak ja to przeżywam. Zresztą mając możliwość powrotu do pracy w IT czy korpo, podjęłam bardzo świadomą decyzję, że wolę bezsilność w szkole niż poczucie bezcelowości w biznesie.

    Duchowo patrząc, taka pozycja bezsilności wydaje się być jedną z najlepszych z możliwych. Św. Paweł mówi, że chlubić się może tylko ze swoich słabości, bo wtedy objawia się Chrystus, który w nim żyje. Pasmo sukcesów, nawet pobożnych i ewangelizacyjnych, może być dla nas niebezpieczne, jeśli choć na chwilę zapomnimy, że to nie naszą mocą dane jest nam czynić cuda, ale tylko i wyłącznie mocą Ducha Świętego. Staram się więc patrzeć na zmagania szkolne w duchu wdzięczności. Czasami chciałoby się zrobić tak wiele, a możemy sprawy powierzać jedynie Bogu. Owoców tego możemy nigdy nie zobaczyć, ale jestem przekonana, że one są. On nas przecież nie porzuca w naszej bezsilności.

    Ja właśnie dotarłam do Falenicy na dwutygodniową przygodę prowadzenia rekolekcji. To miejsce, w którym dużo łatwiej powierzać swoją pracę Bożej Opatrzności, bo to co najważniejsze dzieje się w bezpośredniej relacji Stwórcy ze stworzeniem, a my w dużej mierze jesteśmy tylko świadkami tego cudu. Tu jest mnóstwo przestrzeni na przesiąkanie Bożym Słowem, spacery po lesie, czas z Nim i dla Niego. Całkiem o szkole zapomnieć się jednak nie da. Będę powierzać Duchowi Świętemu też moich uczniów. Pięknych wakacji!

  • Tu i teraz

    Jarzmo dobre i łagodne

    Wpatrujemy się dzisiaj w Serce Jezusa. Chcemy tak jak On czuć, decydować, patrzeć na świat. W tym roku towarzyszy nam Słowo z Ewangelii wg św. Mateusza (Mt 11,25-30) o Sercu cichym i pokornym. Jezus mówi w nim również o jarzmie i to ostatnie zdanie mnie zatrzymało.

    Dla mieszczucha takiego jak ja, jarzmo (ζυγον) nie jest słowem dobrze znanym. Rozumiem, że narzędzie to służy do tego, żeby zwierzęta pociągowe skierować na właściwą drogę, by nie schodziły gdzieś na boki. Może być też kojarzone z jakąś niewolą, poddaniem się komuś. Jezus zachęca nas do tego, żebyśmy wzięli to jarzmo na siebie, czyli dali się poprowadzić w tym zaprzęgu, dzięki któremu będziemy bardziej skupieni na tym co ważne, a nie rozpraszali się na boki i szli opłotkami przez krzaki (czyż to nie jest to, co jest nam dziś baaaaardzo potrzebne?). Nie jest to oczywiście proces przyjemny, ale może za to być bardzo owocny i prowadzący do pełni życia. Bardzo kojarzy mi się z innym słowem, któremu powinniśmy poświęcić chyba więcej uwagi: ascezą. Zdaje się, że niesłusznie ma ono dla nas konotacje masochistyczne i kojarzy się z całkowitym zaniedbaniem własnych potrzeb. Tymczasem praktyka samodyscypliny i wkładanie własnego wysiłku w ćwiczenia duchowe są konieczne dla naszego rozwoju, nawet jeśli oczywistym jest, że zbawieni jesteśmy przez łaskę, a nie zbieraniu punktów za przekraczanie siebie. Jedno drugiego nie wyklucza, choć niektórzy tak sprawy przedstawiają. Dzisiaj Jezus zachęca do wzięcia tego jarzma na siebie i obiecuje, że będzie z tego wiele dobrego.

    W znanym nam polskim tłumaczeniu owo jarzmo ma być nazwane przez Jezusa słodkim. Jako, że słodkie mogą być zarówno lody waniliowe jak i kotki w internecie, postanowiłam sprawdzić, czy rzeczywiście o coś w tym rodzaju może chodzić. Otóż pierwszymi tłumaczeniami słowa χρηστος są: dobry, życzliwy, szlachetny i łagodny. Każde z tych znaczeń otwiera całe uniwersum interpretacji, więc skupię się na dwóch, które mnie na dziś najbardziej inspirują.

    Dobre jarzmo to takie, które może nie będzie przyjemne, ale jednak przyniesie konkretne dobre owoce. Powinno być najbardziej oczywistym, że to, co proponuje Bóg, jest dobre (w końcu to Jego natura i nie umiałby inaczej!), a jednak  mam wrażenie, że czasami wydaje nam się to najbardziej podejrzane. Trochę jak w znanym powiedzeniu Ronalda Reagana: „Jeżeli państwo chce twojego dobra, musisz owo dobro dobrze schować”. Czy przypadkiem nie mamy takich samych skojarzeń odnośnie Boga? Może na poziomie rozumu zdajemy sobie sprawę, że Bóg chce naszego dobra, ale uczucia podpowiadają nam odwrotnie – że chce nam coś odebrać i żąda ofiary. Może warto dzisiaj przemodlić te skojarzenia i przypomnieć sobie tę najważniejszą prawdę o Bożej Miłości i Dobroci.

    Jarzmo może być również łagodne i ta interpretacja bardzo współgra z kolejnym zdaniem mówiącym o tym, że brzemię (dokładnie ciężar – φορτιον) jest lekkie (ελαφρον). Jezus wyraźnie mówi o tym, że nie zabierze nam naszych ciężarów, ale jeszcze ich nam dołoży. Paradoksalnie jednak okażą się one lekkie i to jest bardzo dobra nowina. Z pewnością jest to moim doświadczeniem, że jeśli podejmuję się trudnych działań ze względu na natchnienie od Ducha Świętego, to łaski z tym związane przewyższają wszelkie moje oczekiwania. Przyjęcie decyzji, z którymi się nie zgadzamy może mieć wymiar lekkości, jeśli mamy zaufanie, że Bóg nas prowadzi. Cierpienie możemy przeżywać z pokojem serca, jeśli ofiarujemy je w czyjejś intencji. Rezygnacja z naszych pragnień może być szczęściem, jeśli robimy to w imię większej miłości.

    Słowo χρηστος występuje w Ewangeliach jeszcze w wersecie Łk 6,35: „Wy natomiast miłujcie waszych nieprzyjaciół, czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając. A wasza nagroda będzie wielka, i będziecie synami Najwyższego; ponieważ On jest dobry (χρηστος ) dla niewdzięcznych i złych.” Skoro Bóg jest łagodny i dobry nawet dla tych, którzy są najdalej od Niego, to tym bardziej zachęta, by być takimi jak On dla siebie i innych, wpatrując się w Jego Miłujące Serce, a obietnicą na dziś jest to, że nasze jarzma też takimi będą dla nas.

    p.s. Ikona by niezrównany Przemek Wysogląd SJ ❤️

  • Tu i teraz

    Anioły czy Demony?

    Dzisiaj wspominamy Archaniołów – Michała, Gabriela i Rafała. To sama śmietanka wśród anielskiej świty, ale przecież aniołów jest więcej, są wszędzie i codziennie pomagają nam toczyć nasze mniejsze i większe walki życiowe. Dokładnie 10 lat temu w tym dniu przekraczałam progi klasztorne i choć w międzyczasie moje życie potoczyło się inną drogą, to aniołowie nadal mi towarzyszą w szczególny sposób. Archanioł Gabriel, którego imię oznacza Bóg jest mocą, to posłaniec, przekazujący najważniejsze Boże plany podczas zwiastowania Maryi i Zachariaszowi. Wierzę, że i do mnie powróci któregoś dnia, by pokazać mi kolejny krok. Przez lata gromadziłam podobizny Boskich posłańców, które mi o ich opiece przypominały, jednak przy jednej z kolejnych przeprowadzek postanowiłam zostawić je we wspaniałej kawiarence „Pod aniołem” przy parafii św. Stanisława Kostki w Gdyni. Można je tam teraz podziwiać. Kto z Trójmiasta, polecam! 🙂

    Wydaje mi się, że na co dzień rzadko pamiętamy o Archaniołach, choć od reguły jest jeden wyjątek, który niestety zupełnie mnie nie cieszy. Modlitwa do Archanioła Michała, którego imię oznacza Któż jak Bóg, wydaje się temu imieniu przeczyć. Wyszła spod pióra papieża Leona XIII i powstała na bazie lęków i wiary w słowa samego ojca kłamstwa: „Szatan przechwalał się w ten mniej więcej sposób: choć Jezus powiedział, że bramy piekielne nie przemogą Kościoła, to on mógłby go zniszczyć, gdyby tylko miał trochę czasu i mocy – w 75 do 100 lat”.  Naprawdę chcemy zaufać takiemu zdaniu? Z roku na rok ta modlitwa wydaje się zataczać coraz szersze kręgi i z trudem znajduję parafie w Polsce, gdzie nie zagościła jeszcze jako stały punkt Mszy Świętej tuż przed błogosławieństwem. Powrót do tej przedsoborowej tradycji wciąż mnie dziwi i niepokoi. Ileś razy pisałam już o tym, że osobiście nie lubię tej modlitwy, proponowałam też swoją własną wersję, która według mnie lepiej oddaje właściwe proporcje dobra i zła. Dzisiaj jednak myślę, że trzeba powiedzieć bardziej stanowczo: modlitwa do Michała Archanioła robi złą robotę w Kościele i uważam, że trzeba odwrócić trendy i pozbyć się jej z naszej liturgii. Osobiście po prostu przestałam ją odmawiać. W czasie kiedy odmawiają ją inni, przypominam sobie jak wiele dobra jest w świecie i nabieram sił, by umieć to dobro wraz z aniołami w świecie szerzyć.

    Jakiś czas temu na kazaniu usłyszałam o ciekawej tradycji dominikańskiej. Podobno na obłóczynach młodym klerykom mówi się, że od teraz mają być w świecie jak pszczoły. Pszczoła lecąc nad łąką zawsze odnajdzie kwiat, w przeciwieństwie do muchy – ona lecąc nad polem zawsze znajdzie… sami wiecie co. W naszym życiu duchowym albo skupimy się na szukaniu Boga we wszystkim albo wszędzie będziemy szukali zła i demonów. Coś zawsze będzie miało wyższy priorytet. Kościół powołany jest do tego, żeby w zepsutym, upadłym świecie szukać choćby najmniejszych oznak dobra, a tymczasem wydaje się,  że coraz więcej uwagi poświęcamy szatanowi.

    Zawsze w takim momencie refleksji słyszę sakramentalne: „szatan właśnie chce żebyśmy uznali, że go nie ma”. Owszem, to jedna strona medalu – nie możemy zapomnieć o swojej kruchości i pełni pychy uznać, że jesteśmy odporni na wszelkie pokusy. Szatan istnieje i oczywiście bardzo chce, żebyśmy poszli za jego podszeptami. Równie jednak niebezpieczne są tendencje odwrotne, czyli sugestie, że szatan jest tak potężny, że powinniśmy się go bać. Ta druga herezja zaprzecza bardzo ważnym prawdom wiary, które zapewniają nas o tym, że zło zostało pokonane na krzyżu, ostatnie słowo należy zawsze do Boga i to On ma pełną władzę nad stworzeniami (nad upadłymi aniołami również!!). Tajemnicą jest cały czas dla nas to, że Bóg dopuszcza zło i cierpienie, ale nie ma równości sił zła i dobra we wszechświecie! Dobro już zwyciężyło, a szatan może nas teraz już tylko straszyć. Stąd tyle razy w Biblii czytamy słowa: „nie lękaj się”, byśmy temu lękowi nie ulegali. Archanioł Rafał, którego imię oznacza Bóg uzdrawia i którego znamy jako tego, który towarzyszył w misji młodego Tobiasza, może nam pomagać w uzdrowieniu naszego patrzenia na świat, byśmy zaczęli widzieć dobro.

    Dlaczego więc uważam, że modlitwa do św. Michała Archanioła może zrobić nam krzywdę? Bo wychodząc z Mszy Świętej zamiast być jak pszczoła i dostrzegać wszędzie odblaski Bożej miłości, szukamy szatana i innych duchów złych, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą. A to naprawdę nie jest właściwa perspektywa.

     

  • Tu i teraz

    Nic już nie jest takie samo

    Jedną z moich ulubionych scen z serialu The Chosen (no dobra, muszę przyznać, że co druga jest ulubiona 😉 ), jest scena przedstawiająca cud w Kanie Galilejskiej. W serialu pokazane jest jak w czasie kiedy Jezus dokonuje swojego pierwszego cudu przemiany wody w wino, Tadeusz tłumaczy czym różni się sztuka pracy w żelazie od pracy w kamieniu. Kowal, gdy uzna, że coś nie podoba mu się w wykonywanej podkowie, może włożyć ją z powrotem do ognia i znowu ma pełną wolność w nadaniu mu odpowiedniego kształtu. Inaczej jest z kamieniem. Gdy wykonasz pierwsze nacięcie w kamieniu, nie ma już odwrotu. Prowadzi Cię to do serii decyzji, kolejnych ruchów dłuta i ostatecznie nic już nie będzie takie samo.

    Z jednej strony w naszym życiu pojawią się kolejne okazje i zwroty, nigdy nie jest za późno na zmianę. W księdze Jeremiasza Bóg sam o sobie mówi, że jest jak garncarz – cały czas się rozwijamy i On nasze życie może ulepić na nowo. Są jednak takie momenty, które odciskają trwałe piętno na naszej duszy i jednym z nich dla wielu osób są rekolekcje ignacjańskie. Kilka dni milczenia w Bożej obecności sprawia, że Bóg powoli nacina kamień naszego serca. To nie znaczy, że nie będziemy wracać do starych błędów, a nasze życie będzie odtąd pasmem sukcesów i nieustannego duchowego wzrostu, ale jednak czujemy, że od tego momentu nic nie będzie już takie samo.

    Wielką łaską jest dla mnie to, że mogłam we wspomnienie św. Ignacego zakończyć kolejną edycję rekolekcji fotograficznych. Nie są one co prawda stricte rekolekcjami ignacjańskimi, ale przyświeca im duch szukania i znajdowania Boga we wszystkim, a przez swoją kreatywną formę pozwalają pokonać długą drogę z głowy do serca i uczą patrzeć na rzeczywistość oczami Jezusa. Aparat na tych rekolekcjach staje się narzędziem odkrywania znaków Jego obecności i schodzenia w głąb siebie. To wielki zaszczyt być świadkiem tego jak Bóg precyzyjne operuje dłutem i przemienia zwykłą wodę ludzkiego doświadczenia w najlepsze wino wypełnione Bożą Miłością. Dzisiaj z całą ignacjańską rodziną świętowałam tego, który pierwszy pozwolił się ukształtować Duchowi na drodze Ćwiczeń Duchowych i z wdzięcznością patrzę na moją własną drogę rekolekcyjną. Wino też było 😉

  • Tu i teraz

    Noc jak dzień zajaśnieje

    W pierwszym dniu stworzenia Bóg oddzielił dzień od nocy. Światłość zajaśniała pośród ciemności i odtąd już wszystko co mroczne zostało przeniknięte przez blask Najwyższego. Ostatnio świat obiegły zdjęcia z teleskopu Webba i budzą zachwyt nie tylko tych, którzy rozumieją jak wielki krok dla astronomii został postawiony, ale też dla tych, którzy po prostu wrażliwi są na piękno. To, co mnie w nich zachwyca, to właśnie jasność, która sprawia, że odległy kosmos nie jest już czarną plamą z nielicznymi małymi światełkami, ale malowniczym pejzażem rozświetlonym milionem barw.

    Ostatnio w ramach pokuty dostałam modlitwę psalmem 139. Zazwyczaj zatrzymywałam się na jego początku i tkaniu przez Boga naszych istnień, ale tym razem zwróciłam uwagę właśnie na wersety o ciemności.

    „Sama ciemność nie będzie ciemna dla Ciebie, a noc jak dzień zajaśnieje: mrok jest dla Ciebie jak światło.”

    Uświadomiłam sobie nagle, że noc i dzień wcale ze sobą nie walczą. Tam, gdzie pojawia się światło, tam ciemność momentalnie ustępuje miejsca, bo przecież ciemność tak naprawdę nie istnieje – jest brakiem światła, tak jak zimno jest brakiem ciepła, zło jest brakiem dobra, a śmierć brakiem życia. Może więc nie warto zajmować się tym co nie istnieje, by nasze siły wykorzystać na pielęgnowanie tego, co prawdziwe?

    Mam w tym tygodniu przyjemność towarzyszyć pięknym ludziom w pięknej drodze duchowej. To rodzice z małymi dziećmi, którzy postanowili w wakacje dać przestrzeń Panu Bogu na rekolekcjach ignacjańskich dla rodzin i widać tego niesamowite owoce. W malowniczych Gorcach, w małej prowizorycznej kapliczce, wśród (czasami) krzyków dzieci, które nie chcą położyć się spać, na ołtarzu przez 2h czeka Pan Jezus w Najświętszym Sakramencie. Stoi pośród dziesiątek małych tealightów, które swoimi światełkami podkreślają Jego Światło. Można przy Nim odpocząć, ogrzać się, przytulić do Jego Serca. Choćby była ciemna noc, tam jest zawsze jasno jak w samo południe.

  • Tu i teraz

    Pan Bóg nie ma wakacji

    „Nie ma wakacji od Pana Boga”. Musiałam kilkukrotnie w swoim życiu usłyszeć te słowa, bo nadal powodują we mnie jakieś dziwne uczucia. To zdanie miało być ostrzeżeniem. Miało sprawić, że nie przyjdzie mi do głowy opuszczenie się w religijnych praktykach, mimo, że od wszystkiego innego przysługiwał zasłużony odpoczynek. Bóg, od którego nie ma wakacji, to tyran, przed którym nie ma ucieczki, który wszędzie mnie znajdzie i skrzętnie wyliczy każdą opuszczoną Mszę i modlitwę. To bóg, który ciągle kontroluje i nie daje ani chwili wytchnienia. Trzeba przed nim być doskonałym, zawsze przygotowanym i nienagannym. Jakie to szczęście, że ten bóg nie istnieje!

    Dzisiaj wiem, że jest dokładnie odwrotnie. To Pan Bóg nigdy nie ma ode mnie wakacji. Zawsze jest obok, bez względu na to czy o Nim myślę, czy Go wychwalam, czy grzeszę, czy się bawię, czy się modlę, czy pracuję, czy odpoczywam… On zawsze kocha mnie dokładnie tak samo i jak najlepszy rodzic czuwa całą dobę, żebym nie zrobiła sobie krzywdy. Czasem tęskni za wspólnymi chwilami, czasem z żalem patrzy jak podejmuję niewłaściwe decyzje, ale do niczego nie zmusza. Zaprasza w wolności do pełni życia.

    W tym roku, planując wakacje (i przedwakacje) nie zastosowałam się do jednej z najważniejszych reguł, którą sama powtarzałam, prowadząc kilkanaście lat temu szkolenia z zarządzania czasem: nie sztuką jest zaplanować co będę robić, ale zaplanować odpowiednie przestrzenie pomiędzy. Mój plan, w zasadzie od początku czerwca, jest jednym wielkim maratonem, gdzie między jednym wyjazdem a drugim mam często pół dnia na zrobienie prania i przepakowanie się. Gorzej jak okazuje się, że samolot spóźnia się o 1,5h, a w domu nie ma wody, bo właśnie remontują piony… Tym bardziej nie ma kiedy o tym wszystkim napisać i, co ważniejsze, pozwolić, by wszystkie wydarzenia ułożyły się w sercu i po głębszej refleksji wydały odpowiednie owoce. Przez ostatnie 4 tygodnie zdążyłam już zdać kilka egzaminów, zakończyć rok szkolny, być w Danii, w Irlandii, w Trójmieście, w Białymstoku i współprowadzić skupienie weekendowe w Falenicy. Nie zdążyłam natomiast usiąść spokojnie z Jezusem i pokontemplować, zachwycić się życiem, popatrzeć w niebo, nie myśleć o niczym, po prostu być… Kolejne wyjazdy (skądinąd fantastyczne!) jeszcze przede mną i w całym pośpiechu wakacyjnym chcę się przede wszystkim ucieszyć, że bez względu na wszystko, On jest i nie zrobił sobie ode mnie wakacji.

  • Tu i teraz

    Boże Ciało nie jest o procesji, ale o głodzie

    Myślę, że dla znacznej części katolików w Polsce, Uroczystość Ciała i Krwi tożsame jest ze słowem procesja. Pisałam już o tym z perspektywy afrykańskiej i zakonnej. Teraz coraz bardziej wydaje mi się, że procesja wypaczyła nam istotę dzisiejszego święta. Stała się pokazem siły i próbą udowadniania, że nie da się nas wypchnąć z przestrzeni publicznej. Przez lata uczestniczyłam w niej z poczucia obowiązku „dawania świadectwa”, a przecież to w ogóle nie o tym!

    Boże Ciało jest o trosce Boga. Ewangelia pokazuje nam Jezusa rozmnażającego chleb i karmiącego tłum, który wcześniej tak wytrwale Go słuchał. Karmi ich z taką hojnością, że zostaje 12 koszów ułomków. To jednak nie On osobiście rozdaje jedzenie, ale czynią to Apostołowie. Bardzo rzadko mamy do czynienia z bezpośrednią, nadprzyrodzoną ingerencją Boga w naszą codzienność, ale za to na każdym kroku spotkamy ludzi, którzy rozdają nam Jego łaski. Jesteś głodny? Szukaj Go na modlitwie, w Słowie i we wspólnocie, która nakarmi Twoją duszę. Czujesz się już obdarowany? Szukaj tych, do których jeszcze nie dotarł kosz pełen chleba i ryb.

    Boże Ciało (i Krew!) jest o głodzie i pragnieniu. Każdy jest głodny Boga, ale nie wszyscy o tym wiedzą. Zaburzenia duchowego odżywiania, karmienie się duchowym fastfoodem i okresy długiej duchowej głodówki sprawiają, że ten głód zanika i człowiek zadowala się tym co ma. Nawet jednak gdy o tym nie wie, Bóg podtrzymuje go cały czas przy życiu i nie domaga się za to podziękowań. Jego miłość jest całkowicie darmowa. Ci zaś, którzy odkryli w sobie głód Boga, wiedzą, że nie ma nic, co może się równać z Jego pokarmem. To w Nim jest pełnia.

    Boże Ciało jest o oddawaniu życia. Ostatecznie przecież ten chleb i ryby to tylko przedsmak Bożych darów, które przygotował nam przez Jezusa. Chodzi przecież o prawdziwe Ciało i prawdziwą Krew, o to, że Bóg umarł za nas na krzyżu, a teraz daje nam się zjeść i wypić. To tajemnica tego, że On chciał być aż tak blisko, że to dla nas niewyobrażalne. Nie po to jednak karmimy się Bogiem, by potem leżeć na kanapie, ale po to, by stawać się Nim, by nabierać sił do oddawania życia swojej rodzinie, współpracownikom, każdemu kto jest głodny.

    Myślę, że w pełni dzisiejszy dzień oddają zwrotki jednej z moich ulubionych pieśni: „Chlebie najcichszy”

    Przemień mnie w Siebie,
    Bym jak Ty stał się chlebem
    Pobłogosław mnie, połam
    Rozdaj łaknącym braciom

    A ułomki chleba,
    Które zostaną 
    Rozdaj tym,
    Którzy nie wierzą w swój głód

  • Tu i teraz

    Bóg jest wspólnotą!

    Jak co roku przypomina mi się dzisiaj wydarzenie dokładnie sprzed 10 lat. Dostałam wtedy od pewnego kenijskiego muzułmanina książeczkę pt. „Jedność Boga” (możecie o tym poczytać w Archiwum). Z wdzięcznością zdałam sobie wtedy sprawę z tego jak niesamowita to tajemnica, że mój Bóg nie jest zapatrzonym w siebie, samowystarczalnym absolutem, ale jest wspólnotą! On wewnątrz swojego Boskiego Istnienia obdarza miłością i jest nieustannie nią obdarowywany. Nic dziwnego, że miłości tej jest tak wiele, że przelewa się ona na cały wszechświat, nieustannie stwarzając dobro oraz cierpliwie zapełniając te miejsca gdzie nadal dobra brak i panoszy się zło. Dzisiejsze święto Trójcy Przenajświętszej przypomina o tym, że to relacje są najważniejsze, a Bóg jest pierwszym, który nam to pokazuje.

    Jeśli jeszcze nie wiecie co dzieje się teraz na planie mojego ulubionego na świecie serialu The Chosen, to w piątek w Teksasie zakończyło się trzy dniowe kręcenie sceny rozmnożenia chlebów. Przyjechali ludzie z całego świata, żeby wziąć udział w tym wydarzeniu – zebrały się dwie grupy liczące w sumie ponad 10 000 osób. Pokazuje to niesamowitą inwencję twórców, którzy zamiast komputerowego dorabiania postaci, zorganizowali prawdziwych żywych statystów, którzy nie tylko z nieskrywaną radością uszyli sobie własne stroje, wytrzymywali przeraźliwy upał przez 12h i nie dostali za to ani grosza, ale nawet zapłacili za to pokaźną sumę (trzeba było wpłacić przynajmniej 1000$). To jednak też pokazuje jaka jest siła wspólnoty zgromadzonej wokół czegoś (a w tym wypadku też Kogoś!), co rozpala serce, pokrzepia duszę, daje nadzieję i buduje jedność. Już nie mogę doczekać się naszego weekendu w Falenicy, gdzie będzie co prawda tylko kilkadziesiąt osób, ale ufamy, że z takim samym entuzjazmem poszukiwać będziemy wspólnie doświadczenia żywego Boga.

    Tymczasem ja w piątek wracałam z mojego małego wielkiego przedsięwzięcia, jakim była wycieczka klasowa. Nie wszystko szło gładko, co chwila zdarzały się przeciwności, kilka razy się zestresowałam (raz nawet bardzo!), ale ostatecznie wszyscy wrócili cało i zadowoleni, a ja z ogromną przyjemnością obserwowałam jak w mniejszych i większych grupach buduje się prawdziwa wspólnota. Miałam też okazję poobserwować trochę ludzi, siedząc w kawiarni na gdańskiej starówce. Dwie małe sytuacje zwróciły moją uwagę. Pierwsza była całkiem śmieszna. Przez ulicę Długą biegł kerner w fartuchu, trzymając w ręku butelkę wina. Zatrzymał się w tym biegu, żeby wrzucić kilka banknotów młodej dziewczynie grającej na skrzypcach. Druga sytuacja była przeurocza. Szły dwie młode dziewczyny, a jedna z nich miała w rękach bukiet, z którego zgubiła jednego kwiatka. Leżał przez jakiś czas na środku drogi, omijany przez przechodniów, aż nagle pojawił się człowiek z dwójką starszych osób (może jego rodzice), podniósł kwiatka z ziemi i wręczył starszej pani. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Duch Święty (a nawet cała Trójca) unosił się tam w powietrzu.